poniedziałek, 8 lipca 2013

Maraton Gór Stołowych, czyli so far so good.

Przed startem nie miałem jakieś wygórowanych celów, bo MGS to tylko mocniejszy trening przed b7d. Ale chciałem pobiec lepiej niż przez 2 lat gdzie ledwo zmieściłem sie w limicie. A właściwie sie nie zmieściłem, zabrakło 4 minut. Tak po cichu chciałem pobiec 6 godzin z hakiem, obojętnie jakim. 
Cały misterny plan upadł w czwartek wieczorem, gdzie z niewiadomych sobie powodów dałem się namówić na piwo i co gorsza wódkę w straszliwych ilościach, było tak źle, że obudziłem się w piątek pijany, a wieczorem byłem jeszcze na kacu. A bieg następnego dnia rano. Postanowiłem zmieścić sie w limicie, który z powodu wydłużenia trasy o 4km wydłużony został do 8,5h.
Wystartowaliśmy, biegło się spoko. Strategia była taka: biegnę po płaskim, z góry zbiegam, pod górę podchodzę i pilnowałem sie aby tego przestrzegać. Dodatkowo pilnowałem aby zjadać jeden karbozel równo co godzinę. 
Udało sie :) 
zakończyłem z czasem 7:01.29 na 312 miejscu, biegło się dobrze, zadowolony jestem. Szkoda tylko, ze nie udało sie zejść poniżej tych siedmiu godzin. W stosunku do poprzedniego startu poprawiłem się o godzinę, na trasie dłuższej o 4 km :) najdziwniejsze w porównaniu z poprzednim MGSem było to, że po 20km byłem jeszcze w stanie biec, potem, że po 30 km jestem w stanie jeszcze biec, a zupełnie dziwne było to ze po 40km byłem jeszcze w stanie biec :) a superdziwne było to że na kazdym zbiegu zasówałem całkiem nieźle. Znaczyć to może że realizowany plan treningowy jest ok, albo że teraz byłem o 4 kg lżejszy, albo że po kacu biega sie lepiej.
Tak sobie myśle, ze poprzedni MGS biegełm z Gabrysiem, a właściwie to usiłowałem biec, ale nic to :)

To był dobry dzien :) a piwo smakowało jak rzadko :)