Przed startem nie miałem jakieś wygórowanych celów, bo MGS to tylko mocniejszy trening przed b7d. Ale chciałem pobiec lepiej niż przez 2 lat gdzie ledwo zmieściłem sie w limicie. A właściwie sie nie zmieściłem, zabrakło 4 minut. Tak po cichu chciałem pobiec 6 godzin z hakiem, obojętnie jakim.
Cały misterny plan upadł w czwartek wieczorem, gdzie z niewiadomych sobie powodów dałem się namówić na piwo i co gorsza wódkę w straszliwych ilościach, było tak źle, że obudziłem się w piątek pijany, a wieczorem byłem jeszcze na kacu. A bieg następnego dnia rano. Postanowiłem zmieścić sie w limicie, który z powodu wydłużenia trasy o 4km wydłużony został do 8,5h.
Wystartowaliśmy, biegło się spoko. Strategia była taka: biegnę po płaskim, z góry zbiegam, pod górę podchodzę i pilnowałem sie aby tego przestrzegać. Dodatkowo pilnowałem aby zjadać jeden karbozel równo co godzinę.
Udało sie :)
zakończyłem z czasem 7:01.29 na 312 miejscu, biegło się dobrze, zadowolony jestem. Szkoda tylko, ze nie udało sie zejść poniżej tych siedmiu godzin. W stosunku do poprzedniego startu poprawiłem się o godzinę, na trasie dłuższej o 4 km :) najdziwniejsze w porównaniu z poprzednim MGSem było to, że po 20km byłem jeszcze w stanie biec, potem, że po 30 km jestem w stanie jeszcze biec, a zupełnie dziwne było to ze po 40km byłem jeszcze w stanie biec :) a superdziwne było to że na kazdym zbiegu zasówałem całkiem nieźle. Znaczyć to może że realizowany plan treningowy jest ok, albo że teraz byłem o 4 kg lżejszy, albo że po kacu biega sie lepiej.
Tak sobie myśle, ze poprzedni MGS biegełm z Gabrysiem, a właściwie to usiłowałem biec, ale nic to :)
To był dobry dzien :) a piwo smakowało jak rzadko :)