poniedziałek, 15 lutego 2016

post o poście

Post (za wikipedią) - dobrowolne powstrzymanie się od jedzenia w ogóle, lub od spożywania pewnych rodzajów pokarmów (np. mięsa), przez określony czas. Pości się przede wszystkim z przyczyn religijnych.

Przyznam się szczerze, że zawsze podłączenie po idee wydawało mi się cokolwiek dziwne. Większość wymaga przyjęcia narzuconych odgórnie zasad, które nie koniecznie są zgodne z moim wewnętrznym czymśtam. Najlepiej podporządkować się swoim zasadom, chociaż im trudniejsze tym trudniej w nich wytrwać, ale w swoje zasady powinniśmy wierzyć bardziej, chociaż by dlatego że znamy siebie i wiemy czego nam trzeba i w co wierzymy. Często jednak na samym chceniu się kończy. Dlatego zwykle szybko poddajemy się po noworocznych postanowieniach regularnego odwiedzania siłowni czy codziennego biegania 5 km, czy też przebiegnięcia maratonu w tym roku.

Ja odkryłem dla siebie post, ten katolicki, który trwa od środy popielcowej, a kończy się w piątek przed Wielkanocą. W tym roku jest to okres od 10 lutego do 25 marca, 44 dni.

Ja z postu katolickiego wziąłem to co najlepsze dla mnie, czyli idee powstrzymywania się.
W ramach postu wykluczam z jadłospisu mięso, alkohol i słodycze, wykluczam zupełnie, nawet małe piwko po 30 km wybieganiu nie wchodzi w grę, mimo że piwo najlepszy izotonik :) Nie wiem jak to działa, ale za każdym razem (w tym roku to 3 edycja) się udaje wytrwać w postanowieniach. Myk jest taki, żeby pod płaszczykiem postu zrealizować swoje cele, które innymi sposobami nie wychodzą. Post pomaga. Najbardziej w kwestii alkoholu, szczególnie w towarzystwie. Na hasło: ja nie piję, odzywki typu "ze mną się nie napijesz" albo "przecież to wyjątkowa okazja" były męczące i były ostatecznym argumentem, jakże łatwym do przyjęcia. No bo jak tu się nie napić choćby symbolicznie :) Ale w czasie postu dzieje się rzecz niezwykła, na hasło: dlaczego nie pijesz? odpowiadam: wiesz, jest post, I to zamyka wszelkie dyskusje, i kończy zrozumiałym kiwnięciem głową połączonym, nieco zaskoczonym, acz pełnym aprobaty: ahaa, no tak. 

Żeby nie było, daleko mi od alkoholizmu, ale alkohol jest przyjemny, relaksujący, a co najgorsze gastrofazowy. A to rozkłada na łopatki każdą dietę czy żywieniowe nawyki. A benefity z poszczenia w post są jednoznaczne (w moim przypadku). Za pierwszym razem zgubiłem 5 kg, co prawda w ciągu kilku następnych miesięcy odnalazłem je, za drugim razem 4, też je odnalazłem.

Podczas pierwszego postu chodził za mną taki zestaw: piwo pszeniczne, pizza z szynką i tiramisu.
Jak tylko się skończył, od razu poszedłem do pobliskiej knajpy i zamówiłem powyższy zestaw.
Piwo nie miało takie smaku jak się spodziewałem, pizza był o wiele bardziej tłusta niż zazwyczaj, a tiramisu nie dało się zjeść, bo było za słodkie. Cóż po paru razach organizm się przyzwyczaił :)

Tym razem mam nadzieje, że będzie inaczej gdyż do słodyczy, alkoholu i mięsa, dołączyłem białe pieczywo, żółte sery, produkty wysoko przetworzone, wędliny kupne. I post zamierzam zakończyć butelką dobrego porto i dalej trzymać się mojej diety postnej.W myśl zasady, że powtarzana czynność po 30 staje się nawykiem.

aha, do tego dołożyłem sobie lutowy challenge czyli 150 km przebiegniętych kilometrów. Na razie zgodnie z planem do 14 lutego mam 78,5 km :)

aha, aha, jakiś czas temu pojawiał się nowa wersja piramidy żywieniowej. W sumie nic odkrywczego, ale warto wydrukować i powiesić w kuchni, może coś się wryje w głowę :)





wtorek, 2 lutego 2016

30 day challenge, czyli biegowych przemyśleń ciąg dalszy

Ostatni wpis na moim blogu jest z 20 listopada 2013 roku i dotyczył biegu na 10km + biegu Potrójnej. 

804 dni !! tyle nie pisałem !

Tu pewnie nasuwają się Wam 2 pytania. Dlaczego tak długo nie pisałem i dlaczego zdecydowałem się napisać teraz.

Odpowiedź jest prosta. Tęskniłem :)

Ale to wymaga jednak komentarza. Moje życie biegowe to tak naprawdę ciągłe potyczki z bieganiem, ze sobą, z życiem. Można powiedzieć, że moje bieganie jest wprost proporcjonalne do aktualnej fazy życia. Jest mi dobrze - biegam, jest mi źle - biegam lub zupełnie odwrotnie. Jest mi dobrze - nie biegam, jest mi źle - nie biegam. Kiedyś próbowałem odnaleźć zależności, ale nie jestem w stanie odkryć mechanizmu. Może go wcale nie ma. Czasami mam mocne postanowienie, żeby biegać, wystartować w zawodach, im dłuższy dystans tym lepiej, im mocniejsze treningi tym lepiej. Ale później zawody weryfikują. Na 100km trasie mam dość po 50km, na 50km mam dość 25km. Na 10km mam dość po 5km :) Może poprostu nie należy się tym przyjmować, tylko słuchać siebie. Mam ochotę biegać, zakładam buty i idę biegać.
A jednak cały czas biegam, mniej lub więcej, bo bieganie to walka, ze sobą, z pogodą, z kontuzjami, z przeciwnościami, z niechęcią. Kiedyś myślałem, że starty w zawodach, kręcenie życiówek jest tym co jest fajne, ale z biegiem czasu zaczynam dostrzegać fun z biegania.

Tak było po tej 10km i biegu Potrójnej z ostatniego postu. 
Pojechałem potem do Szczyrku i prawie cały tydzień biegałem sobie po górach. Sam, z mapą, zaliczając wszystkie schroniska po drodze aby podpić książeczkę PTTK odpowiednią pieczątką, napić sie gorącej czekolady i grzanego wina i pobiec dalej, bo to było fajne. Proste, szczere i niewymuszone. 

 A jednak nie :)
to był rok 2014, teraz sobie przypominam. Miałem plan taki, żeby zrobić taki sam tytuł posta jak ten ostatni tylko z inną datą :) Ale widać nie był odpowiedni czas. Niemniej jednak wtedy zrobiłem sobie jakieś 160 km przez 4 biegowe dni. Bez spinki, bez czasów, bez limitów czasowych, bez presji, bez punktów kontrolnych. Freerun.

No, ale teraz do rzeczy.
W tym roku, inaczej niż w latach poprzednich nie robiłem postanowień noworocznych, bo nie działają i zostają tylko marzeniami, bez realnych szans na realizację. Zamiast tego wprowadziłem 30 day challenge. I luty to miesiąc biegania. Postanowienie jest takie: w ciągu miesiąca przebiec 150 km. Wiem, że dla jednych to mało, dla innych to niewyobrażalny dystans. A dla mnie będzie w sam raz. To daje 5 km dziennie, lub 10 km co drugi dzień, lub 3 wybiegania po 50km :)

Będę informował :)
trzymajcie kciuki, za mnie, za challenge i za bloga :)

Yo!

PS. Mam już zrobionych 5km :)

PS. PS. A tak było w okolicach Szczyrku :)