środa, 20 listopada 2013

41:32 na 10km i Bieg Potrójnej w nagrodę

No i pobiegłem 41:32 na ta dyche. Zadowolony jestem, chociaż plan zakładał zejście poniżej 40 minut. Ale potencjał jest, jak bym zrobił cały plan treningowy i ważył w okolicach 70kg to by sie udało.
Postanowiłem sobie zrobić roztrenowanie, czyli przerwę od biegania, bo mi trochę zbrzydło. Jak już pisałem wcześniej w moim przypadku trzymanie się planu treningowego pozbawia biegania tego funu, tej lekkości i swobody, która czuje osoba niestartująca w zawodach, trochę jak takie biegowe zen. Potem wchodzi plan treningowy i trzeba biegać wg. stopera, określone długości w określonym tempie, ale za to czas jaki wykonanie tego planu pozwala osiągnąć daje chyba większa radość, może dlatego ze człowiek wspomina drogę jaka przeszedł aby osiągnąć ten rezultat, wybieganie kilometry w drugim zakresie, interwały z mikroprzerwami, elementy siły biegowej itp. 

Dlatego, aby poczuć nieskrępowana radość biegania wybrałem się z przyjaciółmi na południe Polski, gdzie w wiosce Rzyki-Praciaki organizowany był bieg górski o nazwie I Jesienny Bieg Potrójnej. Głupia nazwa, ale się okazało że Potrójna na nazwa szczytu.
W sumie było 15km, 1100m w gore i 1000m w dół. A do samego biegu postanowiłem podejść lightowo, czyli nie przejmować się miejscem, cieszyć się widokami i dobrze się bawić.

Ranek był mglisty i do startu sie to nie zmieniło. Było około 4st, to taka graniczna temperatura, ciężko się ubrać, bo ni to zimno ni to ciepło, zazwyczaj jak wychodzę biegać i jest mi ciepło to wiem ze podczas biegu będzie mi gorąco. Tym razem było mi ciepło, ale wiadomo to góry wyżej będzie zniknie i będzie wiało. 


No i start i chyba trochę za szybko ruszyłem, ale biegło się swobodnie, mimo że cały czas pod gore, aż do pierwszego podejścia. Prawie 45 stopni nachylenia i jakieś 1km długości. Podchodzenie jest moja najsłabsza strona. Tu wyprzedzili mnie wszyscy, których ja wyprzedziłem po starcie w tym Leszek który zabrał kije, w tym momencie mu pozazdrościłem. Po uporaniu się z góra, było płasko, ale czułem takie kłucie w klatce piersiowej i z trudem łapałem powietrze. Ledwo biegłem w efekcie czego musiałem sie przejść trochę i straciłem z oczu grupę, z która biegłem, doszedłem jednak do siebie i rozpocząłem pogoń tym bardziej że było z górki, wiec można było sie rozpędzić. Kilku wyprzedziłem i widziałem moja grupę.



I w tym momencie zaczęło sie podejście pod Czarny Gron na góra stacje wyciągu narciarskiego. Na zbiegu musiałem sporo zyskać, bo jakie 150 metrów przed sobą miałem Leszka.

I znowu zbieg, tym razem trochę wolniej bo byłem juz troche zmęczony. Na dole stała Julka z wielkim dzwonem i zagrzewała do walki. Dźwięk niósł sie na jakiś kilometr jak na alpejskich trasach narciarskich :) była tez Ilona która robiła zdjęcia biegaczom tu link do całej Ilonowej galerii. Potem juz czekało kolejne podejście, już nie tak strome jak poprzednie, bo dawało sie miejscami podbiegac. 
Ciekawe, że nie jestem w stanie szybko podchodzić, muszę to sprawdzić i zobaczyć co trenować, bo to jest trochę irytujące. Wyrabiasz sobie przewagę na płaskim i z górki po to by stracić wszystko na podbiegu. Na szczycie potrójnej było słońce. Widać było jak doliny skąpane sa we mgle, pięknie to były widoki, ale ja musiałem biec, bo chciałem mieć to już za sobą. I wtedy rozpoczął się zbieg, z początku fajny prawie płaski, lecz w pewnym momencie zrobiło sie ostro w dół. I zupełnie nagle byłem z środku lasu pośród mgły. W sumie widok i klimat tez fajny ale podłoże najgorsze z możliwych. Mokre liście przykrywające kamienie, kamulce i gałęzie. Łatwo o wypadek. I w końcu ostatnia prosta i meta.



Potem dali zupkę, a wieczorem ognisko z kiełbasa. Było fajnie. Na 89 zawodników którzy ukończyli bylem 70. Trasa fajna, organizacja tez, może minusem jest to ze nie dla wszystkich starczyło medali, ale w sumie ile tych medali można mieć. Za rok chętnie tu wrócę. Jak juz sie nauczę jak szybko podchodzić.

niedziela, 10 listopada 2013

Chwała Bohaterom i ostatni start w tym sezonie

Dziś zrobiłem ostatni trening z planu Garmina na 10 km. Jutro start.

Plan wykonałem w 60% a najwięcej opuszczonych treningów to długie wybiegania i cross-trainingi. Zrobiłem prawie wszystkie biegi progowe oraz większość interwałów. Śrenio tygodniowo wychodziły 3 treningi, w tym dwa mocna i jeden lightowy. Ciekawe jak to się przełoży na wynik końcowy. Miesiąc temu biegłem w Biegnij Warszawo i była życiówka, 42:59. Sądzę, że gdyby nie tłum na starcie i jak zwykle niekorzystny profil trasy mogło by być 41:59. 
No ale to
 gdybania. Teraz nie będzie wymówek, startuję z drugiego sektora dla osób deklarujących życiówki na poziomie 40:00-45:00, więc dość żwawo. Trasa prosta, z jednym małym podbiegiem. Będzie chłodno, ale ma nie padać. Waga ciut poniżej 76 kg. Jedyną wymówką jest 60% planu, ale to i tak lepiej niż kiedykolwiek, zazwyczaj plan treningowy tylko zaczynałem. Ciekaw jestem jak to będzie.

Zastanawiam sie jeszcze nad strategią, choć niektórzy twierdzą, że dycha to zbyt krótki start na strategie i rekomendują podejście a la Hitchcock, zaczynasz ma maxa, a potem stopniowo przyśpieszasz :) ja mam plan taki, żeby zacząć szybko i trzymać tempo jak się da, ale to zawsze okazuje się w trakcie biegu. W BW miałem drugą połowę szybszą, przeżyłem wiec wiem, że stać mnie na poprawę dystansu.

Coż, to tyle. Po tym starcie robię przerwę od biegania, a potem mam mocne postanowienia i plany. Ale to dopiero po.

Trzymajcie kciuki i pomyślcie o tych bez których ten bieg i cała Wolna Polska były by tylko marzeniem.

Chwała Bohaterom !!

czwartek, 31 października 2013

Wakacje to dobra wymówka, czyli postęp rozleniwia

Moja walka z planem treningowym trwa. Chociaż zapał przygasł, tym bardziej, że własnie wróciłem z urlopu w jeszcze słonecznej Portugalii gdzie plaża, wino, owoce morza i wąskie uliczki portugalskich miast skutecznie zniechęcały to realizacji planu.

Wiem, marna to wymówka. Tym bardziej, że jak wyjeżdżam do innego miasta zaczynam pakowanie plecaka o butów biegowych (może jak bym je kładł na samą górę plecaka zamiast na dno to może częściej bym biegał). Uwielbiam biegać w nowych miastach. To często najlepszy sposób na zwiedzanie. Wstaję rano i biegam pośród miejscowych ludzi, a nie turystów. Turyści wtedy śpią. To w zasadzie jedyna okazja, aby zobaczyć prawdziwych mieszkańców miast, jak otwierają restauracje, jak idą z zakupami na śniadanie, jak śpieszą się do autobusu, jak piją espresso do porannej kawy. Uwielbiam.

Oczywiście w Portugalii też biegałem, żeby nie było. Plan do 10km na Bieg Niepodległości, do biegu testowego w Biegnij Warszawo, realizowany był na 65%, odpuszczałem długie wybiegania i trening ogólny. Zresztą co to za długie wybieganie które trwa 70-90 minut :) Nie odpuszczałem interwałów i treningów w tempie progowym. Takie lubię. Progowy wychodził mi w tempie 4:30, interałowy 4:00. W takim tempie czujesz, że biegniesz. Po 8 tygodniach pobiegłem w BW 42:59 !!, i druga połowa była szybsza ! A średnie tempo ostatnich kilometrów poniżej 4:00. Co prawda nie było trójki z przodu, ale byłem nawet zadowolony. To w końcu życiówka jak by nie patrzyć i czas całkiem dobry, nie wielu moich znajomych biega szybciej. 
Za to potem to już tragedia, przez następny tydzień pobiegłem 2 razy, a przez kolejne dwa tygodnie na urlopie może w sumie z 5. W tym 2 mocne treningi. Na dodatek dziwnie pobolewa mnie kolano, a do biegu niepodległości został 11 dni. Znowu wymówka.

Mam pomysł, żeby się spiąć i dokończyć to co zacząłem. Zobaczymy co wyjdzie na Biegu Niepodległości.
Aha, muszę odebrać pakiet.



czwartek, 19 września 2013

Pułapka biegowa


Lubię biegać, lubię poprawiać życiówki, przesuwać swoje granice dalej i dalej. I tu ciekawa rzecz. Jak tak sobie biegam, dla przyjemności, to wychodzi mi bieganie 2-3 razy w tygodniu, w sumie jakieś 30-40km. Takie sobie biegnie, czasami jakieś górki, czasami trochę szybciej, ale bez planowania. I z tego biegania jestem w stanie zejść poniżej 44 minut na dychę i nic szybciej. I wtedy nachodzi mnie myśl. Jak bym sie przyłożył do treningów, biegał według planu to z pewnością bym zszedł poniżej 40 minut.   No i wtedy biorę plan np 16 tygodniowy i po dwóch - trzech tygodniach wszystko mi sie rozjeżdża  Bieganie z przyjemności staje sie koniecznością, nie mogę wychodzić biegać kiedy mam ochotę tylko wg planu i porzucam plan i znowu biegam 2-3 w tygodniu. A później startuje w zawodach i biegam po 44 minuty i myślę sobie, stać mnie na złamanie 40 minut, tylko muszę znaleźć odpowiedni plan treningowy. I jak wyjść z tej pętli ?

środa, 28 sierpnia 2013

Nagłe zmiany kierunków czyli kryzys myślowo-biegowo-treningowo-jakiś tam

Jakoś znowu zaniedbałem blogowanie. Dopadł mnie kryzys, myślowo-biegowo-treningowo-jakiś tam.
Po Maratonie Gór Stołowych byłem w dobrym nastroju, przygotowania do B7D szły w dobrym kierunku, realizowałem sobie (mniej lub bardziej) plan treningowy pod maraton z dodatkowymi elementami siły biegowej, ogólnie wporzo. Coś nie podkusiło i zapisałem sie na Bieg na Skrzyczne, który odbywał sie pod koniec lipca. Zawsze wydawało mi sie, że mam mocną łyde i ogólnie biegi pod górę sa fajne.
Na Skrzyczne było 6,3 km i 732m przewyższenia. Stanąłem na stacie. Wystartowaliśmy, najpierw 1km po płaskim a potem w górę. No i jak zobaczyłem pierwszą górkę to miałem zamiar iść, ale jak zobaczyłem że wszyscy wbiegają to i ja wbiegłem. Ależ mi sie masakra zrobiła w głowie, w nogach i w płucach. Potem było lekkie wypłaszczenie a potem jeszcze bardziej pod górę, ale tu nikt nie biegł, wszyscy podchodzili. Później tam gdzie sie dało, biegłem, a gdzie nie to szedłem. 
Po 1:03 h osiągnąłem metę na 93 miejscu na 127 startujących. Zmachałem się okrutnie. To było dość dawno wiec nie pamiętam czy byłem zadowolony z siebie, ale chyba umiarkowanie. 
Ale jak wróciłem do Wawy to zacząłem się zastanawiać nad B7D i biegnianiem w ogóle. No i doszedłem do wniosku, że słabo jestem przygotowany na tym etapie. A bez sensu jest jechać i nie zmieścić sie w limicie, albo było w ostatnich 10% tych którzy skończyli. Chodziaż może to akurat nie było by najgorsze w takim biegu, ale w tym roku jeszcze zmniejszyli limit o 1h. Robiłem sobie estymacje i wyszło mi ze nie dałbym rady. Taka prawda, więc nie startuję.

Dziwne to wszystko. Na początku sezonu postawiłem sobie inne cele, chciałem biegać biegi górskie, ale krótsze, takie do 20km, ale nie wyszło. Zamiast tego pobiegłem Kierat i MGS. A w perspektywie był B7D.

Za to od dwóch tygodni realizuje plan na 10km, tak aby sie maksymalnie przygotować na bieg niepodległości.
Mam nadzieje, ze pobiegnę naprawdę szybko. W sensie w okolicach 41 minut.

W międzyczasie tez chciałem przebiec sie w Maratonie Warszawskim, ale jednak ten pomysł wydał mi sie kiepski.
Za to zapisałem sie na 1 000 m w Warsaw Track Cup. 

Pomału dochodzę do wniosku, że bieganie na krótsze dystanse sprawia więcej radości, a może to chodzi o fun ze ścigania się. Jak bym był w stanie w maratonie biec poniżej 4:00/km też byłby fun :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

Maraton Gór Stołowych, czyli so far so good.

Przed startem nie miałem jakieś wygórowanych celów, bo MGS to tylko mocniejszy trening przed b7d. Ale chciałem pobiec lepiej niż przez 2 lat gdzie ledwo zmieściłem sie w limicie. A właściwie sie nie zmieściłem, zabrakło 4 minut. Tak po cichu chciałem pobiec 6 godzin z hakiem, obojętnie jakim. 
Cały misterny plan upadł w czwartek wieczorem, gdzie z niewiadomych sobie powodów dałem się namówić na piwo i co gorsza wódkę w straszliwych ilościach, było tak źle, że obudziłem się w piątek pijany, a wieczorem byłem jeszcze na kacu. A bieg następnego dnia rano. Postanowiłem zmieścić sie w limicie, który z powodu wydłużenia trasy o 4km wydłużony został do 8,5h.
Wystartowaliśmy, biegło się spoko. Strategia była taka: biegnę po płaskim, z góry zbiegam, pod górę podchodzę i pilnowałem sie aby tego przestrzegać. Dodatkowo pilnowałem aby zjadać jeden karbozel równo co godzinę. 
Udało sie :) 
zakończyłem z czasem 7:01.29 na 312 miejscu, biegło się dobrze, zadowolony jestem. Szkoda tylko, ze nie udało sie zejść poniżej tych siedmiu godzin. W stosunku do poprzedniego startu poprawiłem się o godzinę, na trasie dłuższej o 4 km :) najdziwniejsze w porównaniu z poprzednim MGSem było to, że po 20km byłem jeszcze w stanie biec, potem, że po 30 km jestem w stanie jeszcze biec, a zupełnie dziwne było to ze po 40km byłem jeszcze w stanie biec :) a superdziwne było to że na kazdym zbiegu zasówałem całkiem nieźle. Znaczyć to może że realizowany plan treningowy jest ok, albo że teraz byłem o 4 kg lżejszy, albo że po kacu biega sie lepiej.
Tak sobie myśle, ze poprzedni MGS biegełm z Gabrysiem, a właściwie to usiłowałem biec, ale nic to :)

To był dobry dzien :) a piwo smakowało jak rzadko :)

środa, 29 maja 2013

Szkoda carbożeli i butów na kończenie Kieratu w 24h czyli im dłużej biegniesz tym lepiej się poznajesz

No i wszystko się wyjaśniło.W potyczkach z Gabrysiem przegrałem, ale można powiedzieć, że w Kieracie wygrałem. Przynajmniej czuję się zwycięzcą :)
ale po kolej,
Do Limanowej przyjechaliśmy na 16.00, więc z planu drzemki przed startem nic nie wyszło. Poszliśmy do biura zawodów by odebrać numer i karty do podbijania (to w końcu bieg na orientację). Poszliśmy coś zjeść i zapoznać się z mapą. Na Kieracie jest ona wydawana wcześnie, wiec można na spokojnie ustalić warianty. Potem zaczęło się najgorsze, czyli pakowanie. I tu po raz kolejny sprawdza się powiedzenie, ze im mniej masz rzeczy tym mniejszy problem. Plecak: wziąłem dwa: 25 litrów z 3 litrowym camelbakiem i 9 litrowy z 1,5 litrowym (okazało się, że faktycznie jest on 2 litrowy, ale to się okazało dopiero po powrocie do domu).
Standardowo 2 kurtki deszczowe, 3 koszulki, jedna kurta windstoper, dwie pary gaci (jedne testowane a jedne nówki sztuki nie śmigane) i jeszcze dużo innych rzeczy.
Temperatura miała być niska 10 st w dzień, 5 w nocy. Postanowiłem że nie będę dużo pił jak nie będzie upału, wiec wybór padł na mały plecak. Teraz picie, miałem takie wrażenie że camelbak w tym plecaku cieknie, ale nie byłem w stanie zlokalizować wycieku, nalałem, sprawdziłem, sucho, wiec luz. Spakowałem jedną kurtkę deszczową, czołówkę, zapas baterii karbożele, banana, wafle, zapasowe skarpety, czapka i rękawiczki, przytroczyłem kije i na start. (poniżej pełna lista wyposażenia)
Przez cały czas miałem wrażenie że czegoś zapomniałem.
Pojechaliśmy w 5 osób ja z Julką, Leszek z Iloną i Gabryś. Plan był taki, że dziewczyny biegną razem, ja z Garbysiem razem, a Leszek nastawiał sie tylko na bieg nocą.
Wystartowaliśmy, ja i Gab. Na początku biegiem, ale tylko do pierwszej górki. Mieliśmy taki plan, że zaczynamy pomału, a biegniemy po płaskim i z górki, a na punktach tylko podbijamy karty i lecimy dalej. Pierwsze trzy punkty bez problemu. Po drodze spotkaliśmy Leszka. Kolejnym była punkt na górze Ćwilin. na samym wierzchołki, problem taki, że było ciemno i mgliście, czołówka nic nie dawała, bo ponad 2 metry nic nie było wydać. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że trzeba na gór się wdrapać, więc to zrobiliśmy przy znacznym sprzeciwie Gaba. wdrapaliśmy się na szczyt, brodząc po błocie, strumykach i grząskich podłożach, przeciskając sie między gałęziami i drzewami, ale w końcu punkt odnaleźliśmy. Na górze było zimno, więc postanowiliśmy lecieć dalej. Mniej wiecej od tego punktu miałem morko w butach i tak już do samego końca. Dalej szło bez problemów, aż dotarliśmy na 7 punkt, gdzie można było się ogrzać coś przekąsić i uzupełnić wodę. No wiec uzupełniam. Nalałem cały camel, ale po chwili patrzę, ze jest tylko połowa, jak nic ciekanie. Podniosłem plecak do góry, a na ziemi kałuża. Nie jest dobrze, ale skołowałem jakąś torebkę wsadziłem do niej camelbaka i w drogę. Od razu czekało nas masakryczne podeście na Luboń Wielki. Jest stromo, na mapie nie widać przerw między poziomicami. Całe szczęście że wziąłem kije, a dodatkowo po kawie w punkcie 7 miałem takiego powera, że wszedłem tam bez zatrzymania się  w drugą stronę było już gorzej. Żółty szlak przechodził przez skały i nagle sie urwał, spędziliśmy jakieś 15 na szukaniu drogi, ale dzięki temu zobaczyłem salamandrę, piękna :) szlak się odnalazł, i schodziliśmy w dół, gdy nagle Gabryś zaczął się krzywić i mówić że ma coś z nogami. Zaczęło świtać, ptaki zaczęły cierkać  pięknie. Uwielbiam ten czas na kieracie, jest już widno ze można czytać mape bez czołówki, ale jak poświecisz to wydać lepiej :) Doszliśmy do kolejnego punkt, postanowiliśmy posiedzieć chwilę i wysuszyć nogi. Ja się czułem świetnie, ale stopy Gabrysia nie wyglądały najlepiej, nie dość że kalafiory to jeszcze odciski (kalafiory to stopy tak wilgotne, że się marszczą i wyglądają jak kalafiory, w przypadku Gaba jeszcze pełne błota i kamyczków, nie do po zazdroszczenia). Wtedy stwierdziliśmy, że nie ma sensu już się ścigać i walczyć o czas, potem jeszcze się okazało że dziewczyny zkontuzjowane zakończyły na 35 km (i tak super jak na debiut, noc jest najgorsza).
I polecieliśmy dalej. W zasadzie to dalej obyło sie bez większych przygód, no może nie licząc kolejnego maskrycznego podeścia pod Wielki Wierch, rozwalenia buta (zapewne o ostry kamień), cięcia przez mokre łąki, bliskiego spotkania z elektrycznym pastuchem i sklepu spożywczego, który uratował nam życie. Na metę dotarliśmy po 24 godzinach i jednej minucie napierania. Na mecie okazało się, że Leszek był pierwszy nie klasyfikowanym zawodnikiem, zakończył na 8 km przed metą. W sumie to go rozumiem, czasami się po prostu nie da więcej. A czas był na jakieś 21 godzin !!
Jak dla mnie to udany Kierat, pobiłem swój rekord, skończyłem bez żadnej kontuzji, a dodatowo wiem że dalo się urwać jeszcze ze dwie godziny. Szkoda butów, ale co tam, sprzęt trzeba zużywać, katować czyli zgodnie z przenaczeniem :)
Za rok będzie lepiej i jak to powiedział Leszek: szkoda karbożeli i butów na kończenie Kieratu w 24 godziny :)


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

challenge czyli biegowe potyczki z Gabem na poważnie

Po moich ostatnich dylematach przyszła... wiosna.
Biegałem sobie wczoraj z Julka, całkiem szybko w nieuczęszczanym przeze mnie lesie bielańskim i wpadłem na pomysł jak sie zmotywować do biegania:)

Challegne is the answer !!

Zadzwoniłem do Gaba, krótka wymiana zdań i o to jest:

Do Kieratu zostało 40 dni, prawie 6 tygodni.
Ten kto do tego czasu zrobi mniej kilometrów przegrywa.
Podstawą rozliczenia jest zapis trasy z GPS. Nie ma to jak gadget-ciarstwo :)


Nie ma co prawda jeszcze nagrody, ale sie wymyśli.
Sroga bedzie odpowiednia i motywująca :)

Trzymajcie kciuki.
Będę informował :)

czwartek, 11 kwietnia 2013

potrzeba pomoc !! czyli kryzys motywacyjno-dyscyplinarno-chciejny

Dziś po pracy idę biegać, bo miałem pobiegać rano, ale nie mogłem się zwlec z łóżka...
i tak od miesiąca mam...
Wieczorem mówię sobie, że rano wstanę i pójdę pobiegać, a rano mówię sobie, że pobiegam po pracy.
Wpadłem w jakąś taka pętlę, spiralę.

Zdarza mi się biegać, nie powiem, i to nawet dość szybko. Ostatnio półmaraton warszawski skończyłem w 1:42.20
Ale nie ma w tym regularności, zamysłu, dyscypliny.

Zupełnie nie wiem jak się wcisnąć w treningowy reżim. Zawsze jest jakaś wymówka...

Macie jakiś pomysł ?
Jak Wy sobie radzicie z terningową nie mogą ?
Moze jakieś artykuły motywacyjne macie w zakładach przeglądarek, chętnie poczytam

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Warszawskie Biegi Górskie, czyli prawie góry, prawie dycha i prawie przewyższenie.

Czy w okolicy Warszawy można robić biegi górskie ?
Okazuje się, że tak.
W podwarszawskiej Falenicy jest wydma i na tej to wydmie organizowane są Falenickie Zimowe Biegi Górskie. Na całość cyklu składa się 5 biegów. Do wyboru jest trasa 3,3km 6,6km i 10km.
W zależności od wygranego dystansu sa to 1, 2 lub 3 pętle.
Wg informacji organizatora 10km powinno dać 255m przewyższenia. Mało, ale jak na warunki mazowieckie to całkiem sporo.
No i własnie na w sobotę postanowiłem sprawdzić co i jak, tym bardziej że wybierałem się tam od dwóch lat i nie mogłem dotrzeć.
Po internetowej rejestracji, opłaty wpisowego 6 zł, udałem się na rozgrzewkę. Bylo dużo śniegu i temperatura w -6 st. Palce mi tak skostniały, że miałem problem z zawiązaniem sznurówek.
Start punktualnie o 11.00 dla osób które przy odbiorze numerka deklarowały czas poniżej 48 minut. Ja nie chciałem się wychylać, bo ostatnio mało biegałem i wystartowałem w grupie z pozostałymi o 11.03.
Na początku przepychanka i od razu pod górę, a potem z góry i tak przez całe 10km :)
jedna pętla ma 7 podbiegów, co daje 21 podbiegów na całym dystansie. Pierwsza pętle przebiegłem starając się zapamiętać poszczególne podbiegi, bo po niektórych były długie proste na których można było wyprzedzać. Druga pętla już lepiej, a po 3 znałem trasę na pamięć. Całość zakończyłem z czasem 48:48, co dało mi 128 miejsce na 351 startujących.
Średnie tempo 5:19/km.

Ogólnie biegło się nie źle i dało by się jeszcze urwać z 3 minuty. Generalnie potraktowałem to jako mocniejszy trening, taki cross po górkach i było ok.

Trochę sie jednak zawiodłem, bo jak przerzuciłem bieg na komputer to pokazał przewyższenie na pozimie 133 m (+67, -66) zamiast 285m jak podawał ogranizator, a dystans to 9,5km zamiast 10km.

Albo jako trening fajna sprawa, no i pierwszy start w tym roku. Polecam spróbować !!

Tu link do strony organizatora



poniedziałek, 7 stycznia 2013

Jest nowy rok, są i nowe plany

Jest nowy rok, są i nowe plany :)

wiec na początek biegi główne:
24.03 - półmaraton Warszawski (zapisany,opłacony)
10.04 - bieg zoo - 10km (potyczka z Sobim)
10.05 - dymno 50km
24.05 - Kierat 100 na orinetację
22.06 - Bieg Granią Tatr 70 km (o ile uda się zapisać)
07.09 - B7D 100km (tak, znowu :))

mam też kilka rezerwowych biegów:
06.07 - Maraton Gór Stołowych 42 km
03.08 - Maraton Karkonoski 44km
11.08 - Chudy Wawrzyniec 50km

i kilka biegów pod górę
24.04 - bieg na Grojec
01.05 - Bieg na Błatną
30.06 - Bieg na Żar
14.07 - Bieg na Pilsko 8km

w sumie Dymno i Kierat już biegłem, chociaż zaleta Dymno jest to ze jest zawsze w okolicy Warszawy, a Kierat to fajna impreza. Nie wiem jak z tymi maratonami górskimi, bo jakoś tak po nich strasznie dlugo zajmuje mi dojście do siebie.
Generalnie po ostatnim B7D, postanowiłem nie biegać biegów dluższych niż 50km, a powyższy plan temu przeczy...
A biegi pod górę są strasznie ciężkie, ale fajne i dają dużo siły biegowej. Minus taki, że góry są stosunkowo daleko. Chociaż większość tych biegów to Beskidy wiec w jakieś 4h można dojechać.

Mam też taki plan, żeby co najmniej kilka razy wyskoczyć w góry na weekend, przyjeżdżam rano idę biegac do wieczora, potem pifko i spać, a rano wstaję i dalej biegam z obiadem w jakimś schronisku, potem wracam biegiem, podwieczorek i wracam do Wawy. Będę informował z wyprzedzeniem, moze ktoś chciałby się zabrać :)

A tak w ogóle to zobaczę czy mój tajny plan do półmaratonu wyjdzie po mojej myśli.
Chcę dużo siły biegowej robić, dużo biegać, dużo pływać i duże ćwiczyć.

Jak mi się uda to wszystko zrobić do półmaratonu to będzie to dobry prognostyk na resztę sezonu. Bo nie chcę startować w zawodach tak aby nie dobiec lub ledwo zmieścić sie w limicie, tak jak to w tym roku bywało najczęściej. Ale nie chcę o tym gadać tylko to robić, wiec więcej nie mówię :)
Cel jest jasny, do półmaratonu być silnym, (KPI takie np. 20 podciągnięć na drążku oraz 100 pompek bez wysiłku), ważyć 74 kg i być szybkim i wytrzymałym :) do półmaratonu czyli do wiosny przebiec conajmniej 600 km.

tak !