środa, 21 grudnia 2011

półmaraton Warszawski i świadomość ciała

co prawda jeszcze nie zacząłem biegać, ale to nie przeszkadza w planowaniu startów :)
dziś zapisałem się na półmaraton warszawski który jest 25 marca, za 94 dni.

Minusem nie biegania jest przybieranie na wadze, dlatego walczę z tym jak mogę, jeżdżę na rowerze (mam trenażer, więc śmigam w domu) i chodzę na basen. Nie wiem jak to działa, ale zawsze nachodzi mnie ochota na chodzenie na basen jak się robi zima. Jest to tym fajniejsze odkąd nauczyłem się pływać kraulem, no może nie nauczyłem, ale odkąd wiem jak pływac kraulem :) Ciekawa rzecz ostatnio powiedział Sobi,że pływanie jest najbardziej techniczną konkurencją sportową. W pełni się z nim zgadzam. Sądzę, że zajęcie odpowiedniej sylwetki w wodzie jest kluczową sprawą. W moim przypadku pływanie poprawia świadomość ciała, to znaczy że jestem sobie w stanie wyobrazić jak wyglądam płynąc, jaki ruch robią moje ręce, w jaki sposób rotuje moje ciało, wiem kiedy za bardzo odchylam głowę do tyłu kiedy nabieram powietrza, wiem kiedy która ręka za bardzo schodzi do środka, czuję kiedy środek cieżkości ciała za bardzo przesuwa mi sie do tyłu. Lubię ten stan świadomości. Jako, że nie biegam praktycznie od 12 listopada, to staram się przypomnieć sobie czy podczas biegania też jestem w stanie być tak świadomy i przypominam sobie że chyba nie. Po prostu biegnę. No dobra, jedyne o czym myślę to to żeby lądować na śródstopiu, i żeby starać się być w miarę wyprostowanym, ale po jakimś czasie garbię się i po jakimś czasie znowu sobie przypominam, że muszę się wyprostować. W pływaniu staram się płynąc możliwie jak najwolniej, aby być w stanie bardziej kontrolować swoje ciało. Raz nawet zrobiłem test. Płynąłem jak najszybciej i w 30 sekund przepłynąłem 25-cio metrowy basen, jak płynąłem wolno i starałem się poprawnie wykonywać wszystkie ruchy, płynąć z pełną świadomością, 25-cio metrowy basen przepłynąłem w 35 sekund. Ciekawe...
W sobotę udało się pobiegać na biegówkach, na polanie Jakuszyckiej, było fajnie, w sumie wyszło 10 km w ciągu 2 godzin, z przerwą na czekoladę w schronisku. Pachwiny bolą mnie do dziś. Delikatnie też poczułem prawego achillesa, ale już mi przeszło.

Jak dobrze pójdzie to po nowym roku zacznę truchtać, mam nadzieję, ze be bólu. Chcę się przygotować jakoś do tego półmaratonu. W zeszłym roku truchtać zacząłem pod koniec lutego, a pobiegłem 1:48. Przyznam, że nie specjalnie się przykładałem do treningów. W tym roku zamierzam to zmienić i pobiec szybciej :)

czwartek, 8 grudnia 2011

i wszystko jasne

W poniedziałek poszedłem do ortopedy. Werdykt:
przeciążenie pasma piszczelowo-biodrowego (zna się swój organizm co? ;) gdyby ktoś chciał zgłębić zagadnienie odsyłam do artykułu

A wczoraj byłem u rehabilitacji i podsumowując:
biegać nie można do końca roku, później małymi korczykami, czyli od 3 km
no i zajęcia dwa razy w tygodniu, do tego codziennie ćwiczenia rozciągające i 2 razy w tygodniu ćwiczenia wzmacniające. Dobrze, że chociaż na rowerze mogę jeździć, przynajmniej 15 minut :)
Nic to, na półmaraton Warszawski będę gotów :)

Ciekawostka:
od jakiegoś czas, czyli mniej więcej od jakiś 10 lat, a dokładniej odkąd zauważyłem, że jeansy które kupuję maja rozmiar 34 zamiast 30, zacząłem się baczniej przyglądać wagom mierzącym skład ciała. Waga taka podaje ilość tkanki tłuszczowej, masę kości, masę mięśni. No i taka waga stała w sali rehabilitacyjnej. Skorzystałem z chwili nieuwagi i wskoczyłem na wagę. Oto wyniki pisane z pamięci:
waga: 82,9 kg
fat: 24,8%
bones: 3,8 kg
były jeszcze mięśnie 46,9, ale nie wiem czy to było podane w kg czy w %.
no i pokazywał dzienne spożycie kalorii na poziomie 1830.
Ciekawe ile ja spożywam...

25% tłuszczu to lekka przesada, więc postanowiłem ostro ćwiczyć i na końcu rehabilitacji porównać wyniki.

no :) to tyle :)


poniedziałek, 5 grudnia 2011

potyczki z Siłami Wyższymi

Dziś zaczęła się prawdziwa jesień i dziś idę do ortopedy.
Miałem termin już dwa tygodnie temu, ale sprawy pracowe nieco pokrzyżowały moje plany, ale za to mam twarde postanowienie, że dziś już nic nie stanie między mną, a ortopeda. Chociaż Siły Wyższe starają się jak mogą. Dziś rano spakowałem plecak z rzeczami do lekarza, bo tam trzeba być w krótkich spodenkach, żeby Orto mógł obejrzeć nogę i takie tam. Siły Wyższe sprawiły jednak, że ja znalazłem się w pracy, a plecak pozostał w domu. Ale trzeba walczyć.
Poddając się, spełnię plan Sił Wyższych i zostanę warzywem siedzącym przed telewizorem z puszką piwa. Zostanę bezwolnym robotem i koniec końców skończę jak robotnik w fabryce Forda dokręcających przez całe życie te same śrubki do tej samej części podwozia.
Nie mogę biegać, wiec rozstawiłem trenażer i jeżdżę w domu chcą ocalić resztki wydolności, formy, ale Siły Wyższe osnuwają moją głowę mgłą nie-chcenia-się i wiecznej maniany, efektem tego jest myśl rodząca się w mojej głowie "eee, dziś to może nie jest najlepszy dziś na ćwiczenia, jutro poćwiczę" i tak w kółko.

Spojrzałem dziś przez okno i pomyślałem o tytule mojego bloga. Sięgnąłem w zakamarki pamięci i przypomniałem sobie że wzięło się to stąd, ze kiedyś z kumplem zaplanowaliśmy wyjazd na rowery w Góry Świętokrzyskie, a była jakaś wczesna wiosna i co chwilę padało i się pilnowaliśmy, żeby jeden nie wymiękł i że jedziemy bez względu na pogodę, no matter the weather, bo nie ma zlej pogody jest tylko złe ubranie. W końcu pojechaliśmy. Nie padało, ale góry Świętokrzyskie okazały się jedynym miejscem w Polsce gdzie zalegał śnieg :) było fajnie. A bloga chciałem właśnie tak nazwać, ale domena była juz zajęta. A polska wersja "bez względu na pogodę" wydawała mi się słaba, wiec został "nie ma złej pogody".

Patrze przez okno i pogoda iście jesienna, szaroburo i pada. I tak sobie myślę, że może "no matter the weather" jest swego rodzaju ukrytą mantrą, że dam radę bez względu na wszystko, że trzeba być twardym i się nie dać Siłom Wyższym, a przynajmniej podjąć walkę. Może chodzi o to, żeby wychodzić biegać jak pada, jest błoto i w ogóle się nie chce. Może o to, im gorzej tym lepiej. Może o pracę nad sobą. Może o kształtowanie swojej psychy, żeby nie odpuszczać jak jest ciężko, bo przecież bywało gorzej, a patrząc na chwilowe załamania z perspektywy czasu dochodzimy do wniosku, że wcale nie było tak ciężko...

Takie mnie naszły jesienno depresyjne klimaty. Idę na kawę.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Gezno-srezno cz. 1

Pewnie każdy z biegaczy ma taki bieg który mu nigdy nie wychodzi.
Moim z pewnością jest Gezno. W zeszłym roku ledwo doczłapałem się do mety, bo prawe kolano nie dało rady. Werdykt jury - przeciążenie pasma piszczelowo-biodrowego. Zaleczyłem, biegałem nic się nie działo, żeby nie było łatwo to najpierw poszedłem do ortopedy w EnelMedzie (odradzam),który powyginał moją nogę, ponaciskał po czym stwierdził, że sobie coś przeciążyłem, dał maść Olfen i kazał smarować 3 razy dziennie i prze 4 tygodnie nie biegać. Dla pewności nie biegałem przez 6 tygodni. Poszedłem przed Wigilią trochę potruchtać i po 1,5 km znowu zaczęło boleć. Ależ go skląłem... potem poszedłem do przychodni Ortoreh (mają zniżką dla prenumeratorów Biegania) no tam postawili diagnozę i po miesiącu rehabilitacji już mogłem truchtać, potem biegać co raz szybciej i więcej i pobiegłem w półmaratonie Warszawskim 1:48 bez żadnego bólu, chociaż na niego czekałem.

Ten sezon zakończyć sezon postanowiłem na Gezno, żeby sobie odbić i z miłym akcentem zakończyć sportowy rok 2011.
Niestety, tym razem do wycofania się po pierwszym dniu zmusiło mnie lewe kolano. Zaczęło się od lekkiego bólu przy zbieganiu. Później już było coraz gorzej. Do mety doczłapałem się z bólem na twarzy.
Nie chcąc powtórzyć zeszłego roku, zapakowałem się z samochód i pojechałem do apteki kupić zapas leków przeciwbólowych i jakąś maść do wcierania. W nocy jak się wierciłem to czułem ból tej nogi.
Rano wstałem i poszliśmy na śniadanie. Po śniadaniu poszedłem się przebiec, od noclegu do głównej drogi było jakieś 150m pod górkę, wbiegłem z bólem, ale takim znośnym. Pomyślałem, że jak tak będzie to z przeciwbólowymi dam radę, ale jak zbiegłem z powrotem to ból był o wiele silniejszy. Żeby się upewnić wbiegłem na schody i z nich zbiegałem, przy zbieganiu ból był nieznośny, więc po rozmowie z Miłoszem ustaliłem, że odpuszczam.

Podłamałem się, nie dość, że znowu będę musiał się leczyć, chodzić na rehabilitację i płacić kupę kasy, to jeszcze zawiodłem Miłosza, który podobnie jak rok wcześniej kończył zawody solo, no i znowu nie zostaliśmy sklasyfikowani :(

O samych zawodach opowiem w następny odcinku, bo przeczytałem to co napisałem i się znowu podłamałem :(
Będzie egzystencjalistycznie. Długi bieg i długi powrót do domu sprzyja rozmyślaniom :)


czwartek, 10 listopada 2011

Praska (z)Dycha

Proszę jak czas weryfikuje mocne postanowienia. Ostatniego posta zakończyłem tak:

Co do tej dychy to nie odpuszczam i pobiegnę na maksa. Mam chytry plan, chytry w swych założeniach, bo skoro nie będę tak przygotowany jak bym chciał to zrobię eksperyment, ale o tym jeszcze Wam opowiem :)

No i dwa dni przez Praska Dychą doszedłem do wniosku, że to będzie śmierć w męczarniach, wiec zamiast ginąć w męczarniach postanowiłem nie-ginąć w Kampinosie, no i wyszło 2 x 8 km, od Palmir do kamienia Zboińskiego, tam w 53 minuty, z powrotem 46 minut.
Uwielbiam Kampinos.
Tam na czerwonym szlaku do Mogilnego Mostka, jest bardzo piaszczysta droga, słabo się po piachu biegnie, można biec pięknym singletrackiem obok, ale tam co chwila pod górkę i z górki, pod górkę i z górki. Słowem idealne warunki to robienia siły biegowej, albo piach, albo górki :)
tym razem wybrałem górki.

To w kontekście tego będzie się działo w sobotę i niedzielę, czyli Gezno :)

Byłem w zeszłym roku, ale przegrałem z kontuzją, nie wytrzymało pasmo biodrowo-piszczelowe. wróciłem po pierwszym dniu.
Ale atmosfera super, napierasz od rana do zmierzchu po górach, z mapa i kompasem w garści, zmasakrowany przy biegasz do bazy, prysznic, potem piwko, szama, ognisko i gadki z rywalami, jak to było na trasie, jak to się zgubiłem, jak to zasuwałem przez pole malin, jak organizator beznadziejnie umieścił punkt kontrolny nr 5, jak to się minęliśmy na punkcie 7. A potem spać o od rana to samo. Znaczy się bez pifka, od rana napieranie. Zawody są podzielona na dwa dni i obierając optymalną trasę wychodzi 27 + 22 km, dodatkowo oprócz innych zawodników gonia nas limity czasowe pieszego dnia 8 godz. drugiego 7 godz. Niby mało, ale to góry i dodatkowo na orientację.

Będzie fajnie, już nie moge się doczekać.
Minus taki, że góry daleko, ale co tam.
W sumie ile można klepać po asfalcie.

piątek, 28 października 2011

maratońskie reperkusje czyli chcę, ale nie mogę

Czytałem gdzieś, że organizm potrzebuje około miesiąca, aby dość do siebie po maratonie. Odnosząc to do siebie w kontekście tego, że tydzień po maratonie całkiem przyzwoicie pobiegłem na dychę (45:34 to całkiem przyzwoity czas), wydawało mi się to kompletną bzdurą. Ale...
No właśnie to pojawia się problem/zagadka.
Ale zacznę od początku.
Ostatnio nie mogę się zmusić do biegania. Tak totalnie, nie mogę i już. Nie żebym nie miał celów, bo z Miłoszem startujemy 12-13 listopada w GEZNO, a tydzień wcześniej 6.11 biegnę 10km w imprezie Praska Dycha, wariant Szybki.

2.10 - Tydzień po maratonie pobiegłem 10 km w Biegnij Warszawo.
11.10 - 8km i siła biegowa 6x50 skip A,C, wieloskok i sprint (pod górkę, nachylenie jakieś 3-4 stopnie)
16.10 - pobiegłem z Kowar na przełęcz Okraj 6 km, przewyższenie około 500m, czas 59:49 :) jak będę tam kolejny raz to poprawię ten czas, bardzo fajna trasa, marzy mi sie tam zorganizowanie zawodów w biegach górskich :)
23.10 - pobiegłem wybieganie 18,5 km
25.10 - pobiegłem 7 km (miała być siła biegowa, ale wyszło bieganie po wiaduktach, też górki i zacząłem o 6:30/km a skończyłem na 4:15 km
wiec nie dużo tego jest.

Plan miałem taki, żeby po maratonie przygotować się na maxa na Bieg Niepodległości i tam pobiec naprawdę szybko. Chciałem poniżej 40:00, ale realnie mierzyłem w 42:cośtam. 6 tygodni to rozsądny czas na jakiś mikro-cykl.
Później pojawiała się opcja GEZNO, w zeszłym roku pokonała mnie kontuzja, wiec w tym roku postanowiłem sie zemścić. GEZNO jednak kolidowało z Biegiem Niepodległości, a po Biegnij Warszawo, stwierdziłem, że masowe bieg mnie męczą, wiec znalazłem kameralną Praską Dychę. Biegłem tam w zeszłym roku. Biega się po Parku Skaryszewskim 4 albo 5 kółek. Tam zrobiłem życiówkę czyli 44:45. A teraz wprowadzili opcję Szybiej Praskiej Dychy, dla osób które mają życiówkę poniżej 45 minut. Impreza jest tydzień przed GEZNO wiec git.

No, ale nie jestem w stanie rano się zwlec z łóżka, a jak przychodzę z pracy to nie jestem się w stanie zmobilizować żeby iść biegać.
Udaje mi sie to tylko czasami. Sytuację poranną dodatkowo pogarsza fakt, że przed maratonem jak budzik był nastawiony na 6:30 to po otwarciu oczu widziałem słońce, a teraz jest ciemno, to mnie dodatkowo przytłacza i zwiększa niechęć do porannego biegania.
Dodatkowo jestem caly czas głodny i żrę. Przytyłem jakieś 2 kg. Może mój organizm przełącza się na okres zimowy ? A może faktycznie organizm potrzebuje miesiąca, żeby dość do stanu sprzed maratonu, to by sie zgadzało chyba... wiec może to nie jest taka wielką bzdurą... Ciekawe... żeby to potwierdzić muszę jeszcze raz przebiec maraton :)

To co mnie pociesza to fakt ze to GEZNO zostało jest dwa tygodnie. Już nie moge się doczekać. Kompas też nie może się doczekać :) a co ważniejsze jak zmieni sie czas na zimowy i o 7.00 będzie 6.00 to lepiej bedzie sie rano wstawać jak nie będzie takich ciemności.

Co do tej dychy to nie odpuszczam i pobiegnę na maksa. Mam chytry plan, chytry w swych założeniach, bo skoro nie będę tak przygotowany jak bym chciał to zrobię eksperyment, ale o tym jeszcze Wam opowiem :)

btw, dziś idę biegać, trzymacie kciuki :)

wtorek, 4 października 2011

i po maratonie...

czas 4:44.34
w sumie to dziwnie się biegło.
Okazuję, że człowiek mimo że jest sobą od początku życia to tak naprawdę nie do końca zna swoje ciało i jego możliwości. Trening przed maratonem ma biegaczowi uświadomić trudy biegu i trochę go przygotować. To o czym mówią wszyscy, którzy biegli maraton to owa ściana, która dopada i nie jesteś w stanie nic zrobić. Podejrzewam, że im organizm bardziej wytrenowany tym efekt ściany mniejszy. To dziwne uczucie występuje najczęściej około 30 km. Objawia się tym (przynajmniej u mnie), że w pewnym momencie mózg nie jest w stanie sobie wytłumaczyć, że nie ma sensu tak szybko biec, że nie ma żadnego zagrożenia dla życia, więc nie ma sensu uciekać czyli biec. Niby nie jesteś zmęczony, ale w pewnym momencie ni stąd ni zowąd przechodzisz do marszu, i jak już odsapniesz i znowu zaczynasz biec, to po jakiś 500-600 metrach znowu przechodzisz do marszu i nie masz na to za bardzo wpływu.
Ale po kolei.
Postanowiłem pobiec maraton poniżej 4h. Plan był prosty. Biec poniżej 5:40/km. Na treningach najdłuższy bieg to 30 km w tempie 6:40, bez rewelacji, trochę się spociłem (było gorąco), ale nie byłem specjalnie zmęczony, więc tempo 5:40/km wydawało się realne.
Przed biegiem poradziłem się doświadczonych maratończyków i wszyscy twierdzili, że lepiej przebiec pierwszą połową spokojniej, bez forsowania się, z premedytacją wolniej, a druga docisnąć. Starałem się, jak widziałem że za szybko do zwalniałem. Pierwsze 10 km zrobiliśmy w 57 minut (biegłem z Gabrysiem), 20 km w nie całe dwie godziny, a pół maraton tez wyszedł z planem 2:01. Był na 22 km taki podbieg, delikatny, ale jakoś ciężko mi się biegło, wiec postanowiłem zjeść drugi żelik, pierwszy zjadłem zgodnie z planem na 19 km. Gabrysiowi powiedziałem że już nie mogę, i muszę się przejść kawałek, ale że go dogonię. W spokoju zjadłem zelik, zapiłem wodą na punkcie z wodą i pobiegłem dalej. Jeszcze Gabrysia z daleka widziałem, jakoś dałem radę przebiec (trochę przejść) przez Ursynów. W Powsinie poczułem moc i zacząłem biec nieco szybciej, ale nie na długo. Na 30 km byłem po 3 godzinach i 7 minutach. A potem to juz była walka, część przebiegłem, część przeszedłem. Na 40km stawiłem się po 4 godzinach i 31 minutach, ledwo człapiąc, a właściwie nie mogąc biec. Nagle dopadł mnie pacemaker z balonem na 4:45. Trzeba było biec. Na mecie zameldowałem się po 4 godzinach 44 minutach i 34 sekundach.
Tak, byłem, no i jestem zawiedziony. Po przybiegnięciu nie byłem nawet specjalnie zmęczony. Dzień po mogłem normalnie chodzić i nic mnie nie bolało. Maraton był w niedzielę, a w kolejną niedzielę pobiegłem w BiegnijWarszawo 45:34 na 10 km. Choć gdyby nie tłum to było by lepiej.
Sądzę, że po prostu nie specjlanie sie przykładałem do trenignów, może za mało biegłem. Wychodziło jakieś 40km tygodniowo. Jak na maraton to chyba trochę za mało.
Coż, za rok będzie lepiej. Dalej sądzę, że 4 godziny to realnych czas. Co więcej, uważam, że każdy bieg maratoński w tempie powyżej 4h jest nie istotny, nie godny uwagi, nie wart odnotowania, oczywiście oprócz pierwszego ;)

wtorek, 20 września 2011

naturalne bieganie i drżenie przed maratonem

no właśnie dawno nie pisałem.
w poprzedni poniedziałek poszedłem biegać. 5 km. W nowych butach :)
Chciałem sprawdzić jak działają Nike Free Run +2.

Działają fajnie, ale bez rewelacji. Wymuszają lądowania na śródstopiu, ale po bieganiu w tych butach upewniłem się, że to nie but czyni biegacza :) tak naprawdę biegnie naturalne to marketingowa ściema, no może nie ściema, bo "naturalnie" można biegać w każdych butach. Wystarczy wiedzieć jak. A to stosunkowo proste, wystarczy lądować na śródstopiu :) a żeby to było łatwiejsze należy biegać "wyżej" czyli mieć wyżej uniesione biodra, być wyprostowanym, a podczas biegania głowę trzymać prosto, patrzyć przed siebie. Konieczny jest balans. Konieczne jest przesunięcie środka ciężkości do przodu. Konieczne jest wysunięcie bioder do przodu, tak żeby dupa nie wystawała po za obrys podstawy biegacza. Trzeba tez pracować nad mięśniami kręgosłupa, które to pomagają zachować wyprostowaną sylwetkę.
To odpowiednie ułożenie ciała, a nie buty wymuszają lądowanie na śródstopiu. To jednak wymaga pracy, ćwiczeń i samozaparcia. Na początku bolą łydki i mięśnie stopy. Bolą, bo były nie używane. Jeśli chodzi o kontuzjogenność to nie wiem, bo gdy zacząłem biegać ponownie lądowałem na pięcie, ale kontuzji wynikających z tego faktu nie doznałem. Jedynie przeciążenie pasma piszczelowo-biodrowego, ale to przez brak ćwiczeń rozciągających.

Wiec w poniedziałek zeszły przebiegłem 5km, a w zeszłą niedzielę 15 km (2 x 7,5 km, pierwsze w tempie 6:30, drugie w tempie maratońskim czyli na 5:30) w sumie wyszło 1:30h biegania. Drżę przed maratonem. Pocieszam się tym, że na treningach biega się wolniej i nie jestem się w stanie zmusić do szybkiego, długiego biegania. Jutro planuje 12 km w tym 6k w tempie około 5:00/km, żeby się rozruszać.
Dziś miałem to biegać, ale nie mogłem się zmusić do wyjścia z domu. Nic to. Zobaczymy.


wtorek, 13 września 2011

Bieg siedmiu srok za ogon

W niedziele o 3:00 wystartował Bieg Siedmiu Dolin czyli 100 km w górach z przewyższeniem 4500 m. Byłem tam zapisany jednak zdecydowałem się tam nie startować.
Ten rok zaplanowałem sobie bardzo ambitnie, starty w Mazovii, triathlon w Suszu, dycha poniżej 40 minut, kilka biegów na orientację, ze dwie 100km i może jeszcze kilka biegów górskich i jakiś adventure. Po pierwszym starcie w Mazovii (wyścigi MTB na Mazowszu, wiec stosunkowo płaski), na dystansie 45 km, a (przed tymi zawodami wyjeździłem jakieś 80km ) postanowiłem odpuścić rowery, a co za tym idzie również mój debiut w triathlonie. Po przebiegnięciu półmaratonu warszawskiego w czasie 1:48 i bez jakiejś większej zadyszki postanowiłem wydłużać dystans. W kwietniu startowałem na 50km na orientację. Było ciężko, ale w limicie się zmieściłem. To miało być takie przetarcie przed Kieratem czyli górską setką na orientację, która to po 13 godzinach zakończyłem na 65km. Ale to wymaga osobnego wpisu :) zaraz, bo zgubiłem wątek...
Aha, Kierat dał mi juz wstępny oglad sytuacji. Przyjrzałem się obu trasom i limitom. O ile w Kieracie na skończenie całości było 30 godzin, to organizator na skończenie B7D dawał 19 godzin, a potem DNF (did not finish). Ale nic to. Decyzje o niestartowaniu w B7D podjąłem po Maratonie Gór Stołowych, który to ledwo zakończyłem z czasem 8h 03m, wypadając ciut po za limit czasu, ale zostałem sklasyfikowany i dostałem nawet medal. I tu Gabryś włożył mi ponad 1h. Porażka roku. I jasne się stało, ze start w siedmiu dolinach nie ma realnych szans na ukończenie w limicie. Żeby jednak znaleźć coś w zamian zapisałem się na Maraton Warszawski.
Za to w Biegu Siedmiu Dolin startował Miłosz, z którym nie raz miałem okazje rywalizować w biegach górskich, a także twozyc zespoły adventure racingowe. Tak, nie wielu jest takich wariatów, którzy zamiast jak Bóg nakazał, spędzać weekend w centrach handlowych, przed telewizorem, przy zakrapianym grillu, zakładają buty biegowe, wlewają izotonik do camelbaga i napierają bez opamiętania po górach. Im bardziej zmęczeni, zabłoceni tym bardziej zadowoleni. Znowu bocznica :) ale takim właśnie trzeba być wariatem, żeby startować w B7D.
Miłosz ukończył w limicie i za to szacunek i czapki z głów !! Za to ja śledziłem online jego poczynania, dzielnie kibicowałem i smsami dodawałem otuchy, widać pomogło skoro skończył w limicie :) relacje online są bardzo fajne, organizator się spisał, a Miłosz wspominał, że po biegu czekały na niego gotowe na wszystko masażystki oraz pasta Party. Nic to. Za rok tam pojadę i skończę. Dają 3 punkty do UMTB ;)

poniedziałek, 12 września 2011

czwartek i sobota

z pisaniem bloga, jest jak z treningiem. Odpuścisz jeden to na kolejny już się ciężko zebrać. No chyba, że tylko jak tak mam :)
ale żeby nie było, biegałem. I tak z czysto pisarskiego obowiązku.
W czwartek 3 km (5:50/km) + 4 km (4:50/km) + 2 km (6:00/km)
W sobotę 21 km w tempie 6:05 (miał być wolniej, ale w pewnym momencie mi się znudziło i przyśpieszyłem)

środa, 7 września 2011

szybkie bieganie jest fajne !!

3:17.90 na 1000m.
buty: New Balance MT 100 po tartanie.

to nie oficjalny wynik, bo oficjalnych jeszcze nie ma. Z biegu zadowolony jestem umiarkowanie. Co prawda pobiegłem szybciej niż się spodziewałem, ale biegłem za wolno, bo miałem siłę na ostry finisz. Ostanie 100 m wyszło mi na 2:40/km. W swojej serii byłem chyba 5. Na 200 metrze rozwiązała mi się sznurówka i starałem się biec ostrożnie, żeby nie nadepnąć na sznurówkę. Mam nawet film z moimi wrażeniami nagramy przez moją dzielną kamerzystkę :) spróbuję to wrzucić w wolnej chwili. Co tu dużo mówić, szybkie bieganie jest fajne ! Musisz od początku napierać, nie ma czasu myśleć, nie ma strategii. Szybki, równy rytm, a na końcu finisz.
Kolejna edycja Warsaw Track Cup jest w październiku, wtedy się poprawię. Plan nierealny to poniżej 3:00/km.
Jeszcze słowo o butach. Biegłem w NB MT 100, to mój wkład finansowy w spektakularny sukces marketingu :) chylę czoła przed osobami, które stworzyły modę na bieganie naturalne, szanuję ich kunszt i podziwiam otwartość umysłu, sprzedawać uboższy produkt w cenie technicznie zaawansowanego, majstersztyk :) o tym będzie osobny wpis, a może nawet kilka bo to temat na prace magisterską i to nie jedną.
Teraz trochę o specyfice samego buta. Buty zaprojektował Anton Krupicka - koleś który z nowych butów wycina połowę podeszwy w tym warstwę amortyzującą, późnej wycina systemy stabilizujące piętę i śródstopie, a na koniec wycina miękką gąbeczkę z języka, żeby było czuć jak sznurówki wrzynają Ci się w nogę. A potem biega w tych butach po 250 km tygodniowo po górach, wygrywa Western States 100, i inne 100 milówki. Przy czym wygląda jak Jezus, ubrany jedynie w szorty biegowe. A na koniec mówi, że w bieganiu nie potrzeba zbędnych rzeczy, i w butach nie potrzeba zbędnych rzeczy, bo one odgradzają człowieka od czystej, niczym nie skrępowanej natury :) Kwintesencja biegania. Pierwotne doznania. No logo. Żadnej zbędnej technologi. Piękne widoki i farjada biegania.
A buty ? właśnie takie są :) Niewielka różnica grubości podeszwy między przodem, a tyłem sprawia, że but wymusza lądowanie na śródstopiu lub całej stopie. Ładując na piętę ryzykujesz ból i kontuzję. But nie ma żadnego systemu wsparcia stopy, dzięki temu są lekkie i elastyczne. Na początku bolą nogi, zwłaszcza stopa i łydka. Bolą, nigdy nie były używane. Brak zaawansowanych systemów sprawdza sprawia, że buty są tanie, jak na buty biegowe, można je kupić za 199 zł. Buty przeznaczone sa na ścieżki leśne, bieganie po górach, łąkach i tego typu powierzchni. Na asfalt nie polecam. Sprostowanie. jest system RockStop, plastikowa płytka w podeszwie, która chroni przed ostrymi kamieniami. To jedyne z moich butów, w których biegam boso, bez skarpetek. Są robione bezszwowo. Fajne buty, wymagające, ale fajne.

wtorek, 6 września 2011

dzień tysiąca metrów :)

to dziś :) 1000 m SERIA I godz 21:35
Impreza w ramach organizowanego przez Ścieżki Biegowe, Warsaw Track Cup. Aby być sklasyfikowanym należny przebiec 3 dystanse w ciągu 4 imprez. Do wyboru 3000m, 1500m, 1000m. Ja ze względu na sentyment do tysiaka, wybrałem najkrótszy dystans. W mojej serii startować ma 25 osób, będzie tłok, ale nie w takich warunkach się biegało :)
Tak w zasadzie to nie wiem na ile pobiegnę, ale tak jak obiecywałem będę biegł na maxa, bez opieprzania się. Oczywiście nie byłbym sobą jakbym nie przeliczył, nie sprawdził, nie porównał, więc kalkulator na stronie bieganie.pl (polecam) po wpisaniu mojego najszybszego biegu w tym roku czyli testu Coopera, pokazuje że na 1000m powinienem mieć 3:45.00. Jak sobie to porównam do mojej życiówki sprzed 15 lat (2:31.52) to myślę, ze musiałbym biec tyłem :) Ale to było kiedyś.

Aha, odnośnie celów biegowych. To mam jeszcze jeden, o którym nie wspomniałem, czyli być w pierwszej połowie w klasyfikacji generalnej. Czyli jak startuje 5 000 osób to miec nie gorszy wynik niż 2 500. Jak startuje 100 to być w 50-tce. W poprzedniej edycji Warsaw Track Cup startowało 71 osób, a 35 miała wynik 3:27.20, wiec nie chce pobiec gorzej. Jak ostadnio biegłam 4x600 m to wychodziło mi średnio 3:50/km, wiec sądzę że to realne.

W ogóle to fajne są te imprezy organizowane na Agrykoli. Atmosfera, stadion, tartan... tak jak kiedyś :)
Oni jakoś blisko z Nike współpracują, a że przymierzam się do butów Nike Run Free +2 to może będą takie mieli. Zastanawiałem się też pobiec w kolcach. Ostatnio zauważyłem je u babci na strychu :) ale nie przymierzałem, pewnie były by za małe.

Nic to, o 21:35 trzymajcie kciuki :)

niedziela, 4 września 2011

Powązki - Wyścigi - Powązki czyli leniwy niedzielny poranek

Niedziela, 8:00
30 450 m. Tak :) 30,5 km :)
buty Nike Start model z 2009 roku, całość po asfalcie.

to do tej pory najdłuższy dystans jak przebiegiem. Dziś biegałem z Gabrysiem, z którym często wspólnie biegamy. Nawet rywalizujemy. Póki co jest 2:2. Ja byłem lepszy w Biegu Zoo i w Półmaratonie Warszawskim, Gabryś dołożył mi w Maratonie Gór Stołowych i w biegu Powstania Warszawskiego. Zastanawiam się czy warto opisywać poszczególne biegi, czy ktoś to będzie w ogóle czytał ? ;) już wiem, będę opisywał ważniejsze. Ale wracając do dzisiejszego wybiegania. Maraton Warszawski za 3 tygodnie, wiec to chyba było ostatnie długie wybieganie przed startem. 30 km zrobiliśmy w 3:20 minut, średnie tempo wyszło 6:41 min/km czyli właściwie taki człaping. Zauważam, że za każdym razem podczas długich wybiegań przesuwa się moja granica komfortowego biegania. Miesiąc temu było to 16km teraz jest to 25km. Fajnie, co? ;) minus taki, ze maraton ma 42 195m. 30km w prawie 3,5 h. Sam nie wiem, Gabryś twierdzi ze jak pobiegniemy w 4:15 to będzie dobrze, ale jakoś mnie to satysfakcjonować nie będzie. Jest jeszcze trochę czasu i kilometrów do przebiegnięcia. Wydaje mi się, ze utrzymanie tempa 5:20-5:25 będzie do zrobienia.

Ilona !! Ten akapit dla Ciebie ;)

Chyba tak długie wybieganie odbiera wenę do pisania, bo jakoś myśli mi się nie kleją. We wtorek na Agrykoli są takie zawody Warsaw Track Cup, jest tam 1000m. Pomyślałem, że taki bieg może mi załatwić trening szybkościowy, po za tym zanosi się na fajna zabawę :) na 1000m nie biegałem jakieś 15 lat :) zamierzam pobiec nie patrząc na czas, tak na maxa, na 104%. tak jak kiedyś. Ciekawe czy jeszcze potrafię...

Aha, znalazłem kasetę video z moimi biegami z Halowych Mistrzostw Polski w Spale w 1995 roku :) jak znajdę odtwarza i uda się to zdigitalizowac wrzucę na YouTube. Byłem wtedy 6. Jak zwykle :)

sobota, 3 września 2011

Ninja nie może być miętka

Piątek, godzina 17.30
3km (5:50/km) + 4km (5:00/km) + 3km (5:50/km)
Montrail masochist w lesie.
Tak tych butów test tez bedzie, ale póki co to na las, bagna i górskie sciezki nie miałem lepszych butów :)

W sumie wyszła dycha. To kawałek kombinowanego planu treningowego do maratonu, który chytrze planuje ukończyć. Maraton Warszawski jest 25wrzesnia, wiec czasu dużo mi nie zostało. Większość planów do maratonu zakłada 4-5 treningów tygodniowo. Mi wychodzą 3. Jak dla mnie to optymalnie, bo człowiek w xxi wieku musi pracować aby zarobić na biegowe gadgety :) na razie wychodzi mi okolo 40km tygodniowo, ale od przyszłego tygodnia planuję robić ponad 50 i bardziej specjalistyczne rzeczy, póki co biegam 9 km + 10 km + 20-25km na weekendowe wybiegania. Co do samego maratonu to trochę się boje, bo 42 km to dość daleko. Ale jak mawiają Ninja nie może być miętka :) zawsze przy biegach wyznaczam sobie dwa plany, plan minimum i plan nierealny. Ale oprocz tego jest jeszcze prog satysfakcji, czyli czas ponizej ktorego bede z siebie zadowolony i nie bede narzekal, ze pobieglem jak lamer i ze szkoda było kasy na wpisowe. Na maraton plan minimum to skończyć maraton, a plan nierealny to pobiec poniżej 3:50 :) ale czas poniżej 4h bedzie dawał satysfakcję. Aha, moim celem docelowym są biegi ultra, ale o tym sza :) przynajmniej na razie :)

piątek, 2 września 2011

drugie podejście

Nie ma co ukrywać, przez 13 lat nieruszania się strasznie się zapuściłem. Trenując intensywnie waga była w okolicy 69-71 kg, ani grama tłuszczu, świetne samopoczucie wagowe, ogólnie git. Zastanawiające jest to, że zaczęło mi to przekształcać dopiero po tylu latach, w sumie to mi przeszkadzało, mówiłem, że jestem gruby, że muszę się odchudzić, muszę wziąć się za siebie i takie tam. Któregoś dnia (było to jakoś na wiosnę 2009 roku) wszedłem na wagę, pokazała 84,4 kg. Miarka się przebrała, stwierdziłem, że trzeba działać. A że kiedyś biegałem wybór był oczywisty. Bieganie. Do tematu podszedłem profesjonalnie. Buty sportowe jakieś miałem. Tu ciekawostka sprzętowa. Za młodu buty się dostawało za dobre wyniki od klubu lub szkoły sportowej za prawie darmo. Były klasy sportowe (coś takiego jak minima kwalifikacyjne na Olimpiadę), które dawały jakieś ogromne upusty, wiec dopłata była niewielka. Ale nie miały porównania z dzisiejszymi butami biegowymi. Po prostu sportowe buty. Ważne było wtedy, żeby był nie za twarde, miały sznurówki i były firmowe i ładne :) najlepiej adidas lub nike :) wiec kupując buty poszedłem do sklepu z butami sportowymi i upatrzyłem sobie czarne reeboki, ładne Reebok Lifestyle Travel Trainer IV . Pan w sklepie podszedł i zapytał do czego te buty maja być, więc powiedziałem ze do biegania. On popatrzył zdziwiony i odparł, że buty do biegania są w innym dziale. Buty w dziale bieganie buty były jakieś dziwne, ciężkie brzydkie i wszystkie z białą siateczką. Kupiłem Reeboki. Później zrozumiałem jak dużo zmieniło się w sprzęcie biegowym.. Koniec ciekawostki. Aha, będą testy tych butów, bo jestem maniakiem sprzętowym i mam klika par i zamierzam się podzielić opiniami :) Wracając do tematu. Buty miałem, koszulki kupiłem, oczywiście techniczne, oddychające, bo kiedyś biegało się w bawełnianych. Kiedyś, kiedyś... czuję się jak stary dziadyga ;) Jak już zgromadziłem potrzebny sprzęt, musiałem oczywiście zaplanować trasy po których będę biegał. Mapa, rower + GPS w telefonie i miałem trasy: krótka pętla 2,5 km, pętla dookoła cmentarza 5 km, trasa na dłuższe biegi 7,5 km (dookoła dwóch cmentarzy (mieszkam w Warszawie koło Powązek)), pętla w lasku na Kole 2 km + 1 km na dobieg. Do wyboru do koloru :) była połowa czerwca 2009...

czwartek, 1 września 2011

CD..

wyniki osiągnięte w pierwszej części mojego biegania:

600m - 1:24.z groszem
800m - 1:56.57
1000m - 2:31.52
1500m - 4:03.12




hello world :)

Nigdy nie pisałem bloga, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz :) Chyba to chęć podzielenia się moimi spostrzeżeniami, moimi pytaniami, moimi osiągnięciami, biegowymi rzecz jasna. I podzielnia się z osobami, które też biegają.

Może trochę o sobie. Kiedyś biegałem wyczynowo :) chodziłem do szkoły sportowej, trenowałem na warszawskim AWFie i byłem niezły :) byłem nieźle zapowiadającym się średniakiem, 800m, 1000m, 1500m. Startowałem w mistrzostwach polski. Byłem chyba w sumie na trzech i nie wiem jak to się stało, ale zawsze kończyłem na 6 miejscu :) za to w akademickich mistrzostwach polski przeważnie wygrywałem. I tak sobie trenowałem do 3 klasy ogólniaka. Później postanowiłem zakosztować życia zwykłych nastolatków i zamiast dwóch treningów dziennie wybrałem alkohol, wagary, wieczorne szlajanie się po mieście, papierosy, nowe znajomości i takie tam. Słowem, bieganie mnie znudziło. Wkradła się rutyna, ciągle te same ćwiczenia, bieganie, Ci sami ludzie, ten sam trener. Chyba w młodym wieku potrzebowałem odmiany i powiesiłem kolce na kołku, na kolejne 13 lat. CDN...