środa, 23 marca 2016

Krajna Adventure Racing 2016, czyli o tym jak znalazłem swoją niszę

Trochę już ochłonąłem, przemyślałem, przetrawiłem ostatni start, więc czas podsumowanie i krótką relację.
Jakoś ostatnio mam awersję do startów, zarówno na asfalcie, jaki i w biegach górskich.
Zdałem sobie też sprawę, że nie jestem w stanie z moją forma i podejściem do treningów gdzieś się tam przebić, zaistnieć. Chociaż nie jest to moim marzeniem, nawet skrytym :)
To czego mi najbardziej brakuje to ściganie się, albo przynajmniej wrażenie ścigania się. Nawet biegając 10km w tempie 41:30 szans na ściganie raczej nie ma. Musiałbym urwać jeszcze z 10 minut, chociaż można odnieść wrażenie, że biegnie się szybko, a jak kogoś wyprzedzisz to jest naturalna motywacja, aby wyprzedzić kolejną osobę.

Ale ja nie o tym, a może o tym :)

Kiedyś, w 2010, jak dowiedziałem się o biegach górskich i zacząłem w nich startować ktoś powiedział mi o Adventure Racing, z polskiego Rajdy Przygodowe. Nie wdając się w szczegóły, jest połączenie biegania, (góry, łąki, lasy) jazdy na rowerze (góry, łaki, lasy), pływania kajakiem (rzeki i jeziora). Żeby było ciekawiej całość imprezy organizowana jest w formula na orientację, czyli na mapie zaznaczone się punkty kontrolne, które trzeba odnaleźć w terenie, posługując sie jedynie mapą i kompasem. Potwierdzeniem zaliczania punktu jest odbicie go na karcie, którą zespół ma cały czas ze sobą. Robi się to za pomocą perforatora, coś na kształt starych kasowników. Każdy perforator robi inne dziurki, to pozwala sędziom zweryfikować czy zespół był faktycznie na konkretnym punkcie. Dodatkowo są jeszcze zadania specjalne, takie jak przejazd tyrolką, wspinaczka, strzelanie z łuku czy co tam organizator wymyśli. Startuje się w zespołach dwu lub czteroosobowych. Do mety dotrzeć musi cały zespół. Dystanse są przeważnie dwa, krótki (około 60-80 km) i długi (150-250km). Przy zmianie konkurencji np z roweru na bieganie, zorganizowane są przepaki, czyli zawodnicy mają dostęp do zdeponowanych rzeczy, które wcześniej przygotowali. Można tam zmienić buty, zostawić rower, uzupełnić zapasy i ruszyć dalej.

Do tej pory wystartowałem w takiej imprezie tylko raz, był to rajd Orła w Bielsku-Białej na krótkiej trasie 80km, gdzie z Miłoszem zajęliśmy w debiucie chyba 5 miejsce :)
Nawet znalazłem zdjęcia w necie :)
Tu Miłosz na zadaniu specjalnym, ja oczekuję na swoją kolej. Trzeba było przejść na drugą stronę siatki. Górą :) Siatka miała z 10 metrów.

A tu ja dojeżdżający do przepaku

Po tym starcie zacząłem biegać dychy, połówki, maratony, biegi górskie, ultramaratony, startować w MTB, w zawodach na orientację. Słowem robiłem wszystko tylko nie startowałem w Adventure Racingach. Chociaż ta myśl, gdzieś tam się przewijała w mojej głowie. Aż miesiąc temu znalazłem, już nie pamiętam jak, odpowiednie zawody. Namówiłem Gabrysia (co nie było takie trudne) i pojechaliśmy zawody o nazwie Krajna Adventure Racing :)

A było tak:

Baza zawodów zorganizowana była w hali sportowej klubu Sparta w Złotowie, gdzieś między Bydgoszczą, a Poznaniem. Dojechaliśmy w piątek koło 22:00. Zalogowaliśmy, odebraliśmy numery, przygotowaliśmy rowery, plecaki, rozdzieliśmy rzeczy na przepaki i poszliśmy spać. Odprawa była o 9.00, na której każdy zespół dostał mapy, a start o 10.00 z rynku w Złotowie. Jeszcze przed startem organizator podał schemat trasy.


To co wiedzieliśmy, to że całość trasy ma około 60km. Będzie rower, bieganie, kajaki i zadania specjalne. Na mapach wyznaczyliśmy nasz wariant pokonania trasy i ruszyliśmy na start, gdzie czekało już 53 zespoły.

Zawody zaczynały się prologiem, około 3 km na orientacje po mieście. Każdy zespół zostawiał rowery, zbierał punkty rozlokowane po mieście i wracał do rowerów i ruszał dalej.

Mieliśmy opracowany wariant najpierw punkty C, B, A, D, E, F i z powrotem do rowerów.


Z doświadczenia nabytego na biegach na orientację wiem, że trzeba się trzymać swojego wariantu, choć by nie wiem co ! Ale jak się okazało, że start jest ustawiony w kierunku naszego pierwszego punktu mówię do Gaba: Ty, musimy zmienić wariant, bo wszyscy pobiegną w nasze stronę i będzie korek do podbicia kart. I zasugerowałem, żebyśmy podbiegli w odwrotną stronę. Aha, na prologu punkty mogły być zaliczane w dowolnej kolejności, natomiast w następnych etapach kolejność zaliczania punktów była określona. Gabryś, popatrzył i skwitował to tekstem w stylu, pobiegniemy bardzo szybko to będziemy przed korkami :)
No wystartowaliśmy na sygnał startera i tu rozwiały się moje wątpliwości. Całe towarzystwo rozbiegło się we wszystkie strony, a wariant taki jak nasz przyjęło z zaledwie 5 drużyn :)

Gwoli wyjaśnienia. To był nasz debiut, więc przyjęliśmy strategię, że biegniemy na lajcie.
Sprawnie zebralismy wszystkie punkty i wróciliśmy do rowerów. I ku mojemu zdziwieniu okazało się, że rowerów stoi jeszcze bardzo dużo, co oznaczało, że dobrze nam poszło. W tym monecie zaświtała mi myśl, że możemy wygrać :) i ruszyliśmy w pogoń, przełączając się na dużą mapę.
Późniejsze wyniki pokazały, że z prologu wyjechaliśmy na 10 miejscu !!


Etap rowerowy utrudniał potworny wiatr, który miejscami zatrzymywał nas w miejscu. W miedzy czasie okazało się, że Garbyś odstaje rowerowo. Co mnie trochę zdziwiło, bo biega szybciej ode mnie, ale z drugiej strony podbudowało, co sprawiło że jeszcze mocniej naciskałem na pedały, ale musiałem czekać na niego, bo mu uciekałem. To ważne, żeby jechać razem, a tempo dostosowywać do słabszego, bo to w końcu sport zespołowy. Chociaż, spodziewałem się, że sytuacja się odwróci podczas etapu biegowego, że to Gabryś będzie na mnie czekał. Nie chcąc tej zemsty, dostosowałem swoją prędkość. Etap rowerowy skończyliśmy na 17 miejscu z niewielką stratą do pierwszej 10.

Kolejny etap to kajaki, ale zanim do nich wsiedliśmy, musieliśmy skończyć zadanie specjalne, którym były łamigłówki logiczne. Podstępne. Goniąc na rowerze człowiek się męczy, co odbija się na zdolności kojarzenia. Ale szybko się pozbieraliśmy i na kajaki wyjechaliśmy jako 11 zespół.

Po przepłynięciu małego jeziorka trasa prowadziła mały kanałem, albo może nawet rowem melioracyjnym. Miejscami było tak wąsko, że wiosłami machaliśmy po brzegu. Dodatkowo było dość płytko, tak że kajak szorował o dno. Gdzieś tak w połowie etapu kajakowego, zobaczyliśmy że dwie ekipy przed nami wyciągają kajaki w wody. Szybki rzut oka na mapę pokazał, że kanał ma zakole, i da się obejść mieliznę, na które utknęły zespoły przed nami. Wiec nie myśląc wiele, wyciągnęliśmy kajaki z wody i targaliśmy go przez łąkę :) Dość wspomnieć, że organizator informował w komunikaci startowym, że jest takie miejsce, ale obejście go nie wydaje się dobrym wariantem. 
I to był nasz pierwszy duży błąd...
Wychodząc, z rzeczki dostrzegłem, że ekipa która utknęła przed nami wyszła z kajaka i brodząc w wodzie po łydki przepchali kajak. A my jak gdyby nigdy nic ciągnęliśmy ten kajak przez te łąki, aż dotarliśmy do wody. Zwodowaliśmy kajak i spotkaliśmy jeszcze dwie ekipy, które szukały punktu. Ale okazało się że ten kanałek kończył się małym jeziorkiem, z którego nie było wyjścia !
Pokręciliśmy się trochę po tym jeziorku i zdecydowaliśmy go znowu przenieść. Przy okazji znaleźliśmy punkt kontrolny, zwodowaliśmy kajak i ruszyliśmy w stronę przepaku, który kończył etap kajakowy. Okazało się, że ten piwot kosztował nas stratę 10 miejsc !! A wszystko to dlatego, że nie chcieliśmy wychodzić po za naszą strefę komfortu i zmoczyć sobie nóg. No i złamaliśmy zasadę trzymania się przyjętego wariantu. Za błędy trzeba płacić. Przebraliśmy się suche buty i zaczęliśmy etap biegowy. Do biegu ruszaliśmy będą na 22 pozycji

Szło łatwo i szybko, bo i nawigacja nie była jakaś za bardzo skomplikowana, a i biegło się dobrze. Cały czas dotrzymywałem kroku Gabowi i czekałem, aż mi odetnie prąd. Ale się nie doczekałem :)
Sądzę, że odpowiednio przyjmowałem kolejne porcje węglowodanów. Tak, to musiało być to :)
Wszystko szło dobrze, aż dotarliśmy do punktu numer 14, opisanego jako "Zwyżka myśliwska, lewy brzeg rzeki". Wybiegliśmy z lasu, przez pole widzieliśmy zwyżkę myśliwską, ale nie widać było rzeki. Gabryś akurat miał kartę, więc wyrwał do przodu. Dobiegając do niego zobaczyłem, że wdał się z żywą dyskusję z innym teamem. Pomyślałem, że nie potrzebnie tracimy czas, a on nagle zaczyna się drzeć, żebym podbiegł do niego. Więc biegnę. Dobiegam i co widzę. Widzę, zafrasowanego Gabrysia, potem rzekę, a potem zwyżkę myśliwską z punktem. I tu ważny learning. Trzeba wiedzieć w którą stronę płynie rzeka, żeby ustalić jej lewy brzeg. Niestety na mapie nie było zaznaczone, w którą stronę płynie rzeka, a my sądząc, że nadbiegając od lewej strony (tak wynikało z mapy) znajdziemy się na jej lewym brzegu, tymczasem ta rzeka płynęła w drugą stronę, wiec byliśmy na jej prawym brzegu. I to był nasz drugi duży błąd.
Ekipa przed nami rozebrała się do od pasa w dół i przeszła przez rzekę. Nam znowu włączyła się strefa nadmiernego komfortu i pobiegliśmy w dół rzeki, aby sprawdzić czy znajdziemy miejsce w którym będziemy mogli przekroczyć rzekę. Rzeka miała nie więcej niż 10 metrów szerokości i głęboka była może do pasa. Przejścia nie znaleźliśmy. Ale ustaliliśmy, że Gabryś pójdzie po ten punkt. Jak już wróciliśmy do miejsca, w którym trzeba było przejść, zawachalismy się. Postanowiliśmy pobiec na około. 2 km w górę rzeki był most kolejowy. Biegliśmy dość szybko wiec, nie straciliśmy na tym obiegu więcej niż 20 minut, co z 10 minutowym szukaniem miejsca, w którym można byłoby przejść dało jakieś 30 minut straty. Do rzeki przy punkcie 14 dobiegliśmy na 18 miejscu, punkt opuściliśmy na 24 miejscu.
Później było już tylko szybko i precyzyjnie. Darliśmy do mety co tchu w płucach. Ostatni punkt był jednoczeniem zadaniem specjalnym, które polegało na popłynięciu prowizoryczną tratwą na małą wsypkę, w celu odbicia punktu i powrót. Tu jednak natknęliśmy się na korek, Przed nami czekało 6 ekip, aby wsiądź na tratwę. Na czekanie straciliśmy 30 minut. Zdobyliśmy punkt i biegiem na metę.
Imprezę skończyliśmy na 23 miejscu na 54 zespoły, zdobyliśmy wszystkie punkty, co nie wszystkim zespołom się udało. GPS pokazał łączny dystans 65 km pokonany w 7 godzin i 27 minut.
Na miejscu, zamiast pucharu czekały na nas ręcznie robione miski, w które można było nałożyć dowolną ilość przepysznej grubej grochówy !!


Podsumowanie.
Zawody, pomimo dwóch mega wtop, były naprawdę udane. Okazało się, że mamy talent zespołowy i postanowiliśmy podbić polską scenę Adventure Racingu :) co prawda trzeba wystrzegać się potwornych błędów i dużo startować, ale w tak zorganizowanych zawodach to czysta przyjemność.
Naprawdę, jedyne do czego można by się przyczepić, to czas oczekiwania na tratwy, chociaż jak byśmy wyszli ciut po za strefą komfortu to może nie trzeba byłoby czekać na tratwy. Nie bylo też losowania nagród pocieszenia. W biegach górskich są, może stąd to oczekiwanie. Ale to zupełnie nic nie znaczący szczegół. Było ekstra ! 
Jak byśmy unknęli tych dwóch błędów, i trochę sprawniej jechali na rowerach to pierwsza szóstka byłaby naszym zasięgu !!

Już postanowilismy się zapisać na drugą imprezę organizowaną przez Hill Sprint, czyli na Mountain Touch Challegne która będzie organizowana 23-24 września w Szczawnicy.
Więc do zobaczenia na trasie :)
TU znajdziecie tracka z zapisem naszej trasy

Aha, 
Na szczególny szacun zasługuje relacja LIVE. Każdy team dostał dodatkowy nadajnik GPS, tak aby rodzina i znajomi, a także fani zespołów mogli na bieżąco śledzić zmagania online. To naprawdę coś niesamowitego. Dodatkowo można sobie obejrzeć z odtworzenia przebieg rywalizacji, do czego gorąco zachęcam, TU jest link
Możecie prześledzić naszą trasę. Startowaliśmy jako Antropolog Biom.
Tak, to głupia nazwa. Ale połowę winy biorę na siebie. Wyjąłem dwa słowniki, języka polskiego i wyrazów obcych. Gab wybierał numery stron, kolumny i wyrazy od góry :)
Ciekawe co wyjdzie następnym razem :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz