wtorek, 13 września 2011

Bieg siedmiu srok za ogon

W niedziele o 3:00 wystartował Bieg Siedmiu Dolin czyli 100 km w górach z przewyższeniem 4500 m. Byłem tam zapisany jednak zdecydowałem się tam nie startować.
Ten rok zaplanowałem sobie bardzo ambitnie, starty w Mazovii, triathlon w Suszu, dycha poniżej 40 minut, kilka biegów na orientację, ze dwie 100km i może jeszcze kilka biegów górskich i jakiś adventure. Po pierwszym starcie w Mazovii (wyścigi MTB na Mazowszu, wiec stosunkowo płaski), na dystansie 45 km, a (przed tymi zawodami wyjeździłem jakieś 80km ) postanowiłem odpuścić rowery, a co za tym idzie również mój debiut w triathlonie. Po przebiegnięciu półmaratonu warszawskiego w czasie 1:48 i bez jakiejś większej zadyszki postanowiłem wydłużać dystans. W kwietniu startowałem na 50km na orientację. Było ciężko, ale w limicie się zmieściłem. To miało być takie przetarcie przed Kieratem czyli górską setką na orientację, która to po 13 godzinach zakończyłem na 65km. Ale to wymaga osobnego wpisu :) zaraz, bo zgubiłem wątek...
Aha, Kierat dał mi juz wstępny oglad sytuacji. Przyjrzałem się obu trasom i limitom. O ile w Kieracie na skończenie całości było 30 godzin, to organizator na skończenie B7D dawał 19 godzin, a potem DNF (did not finish). Ale nic to. Decyzje o niestartowaniu w B7D podjąłem po Maratonie Gór Stołowych, który to ledwo zakończyłem z czasem 8h 03m, wypadając ciut po za limit czasu, ale zostałem sklasyfikowany i dostałem nawet medal. I tu Gabryś włożył mi ponad 1h. Porażka roku. I jasne się stało, ze start w siedmiu dolinach nie ma realnych szans na ukończenie w limicie. Żeby jednak znaleźć coś w zamian zapisałem się na Maraton Warszawski.
Za to w Biegu Siedmiu Dolin startował Miłosz, z którym nie raz miałem okazje rywalizować w biegach górskich, a także twozyc zespoły adventure racingowe. Tak, nie wielu jest takich wariatów, którzy zamiast jak Bóg nakazał, spędzać weekend w centrach handlowych, przed telewizorem, przy zakrapianym grillu, zakładają buty biegowe, wlewają izotonik do camelbaga i napierają bez opamiętania po górach. Im bardziej zmęczeni, zabłoceni tym bardziej zadowoleni. Znowu bocznica :) ale takim właśnie trzeba być wariatem, żeby startować w B7D.
Miłosz ukończył w limicie i za to szacunek i czapki z głów !! Za to ja śledziłem online jego poczynania, dzielnie kibicowałem i smsami dodawałem otuchy, widać pomogło skoro skończył w limicie :) relacje online są bardzo fajne, organizator się spisał, a Miłosz wspominał, że po biegu czekały na niego gotowe na wszystko masażystki oraz pasta Party. Nic to. Za rok tam pojadę i skończę. Dają 3 punkty do UMTB ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz